Real Madryt to klub, który z ciekawości futbolu i w pędzie do doskonalenia swojej gry szybko wykroczył poza granice własnego podwórka, by zgłębiać kultury piłkarskie innych regionów i krajów. W pogoni za sportowym ideałem w kilku różnych epokach zdołał stworzyć drużyny, które przez lata dominowały w rozgrywkach lokalnych i międzynarodowych. A z jego pasji i oddania dla najwspanialszego sportu na świecie, zrodziły się projekty rozgrywek piłkarskich, którymi dziś emocjonuje się niemal każdy kibic. Nie jest więc Real największym klubem XX wieku tylko dzięki wygranym meczom i zdobytym trofeom, ale także dzięki inicjatywom jego działaczy, którym, swoje istnienie zawdzięczają niektóre z najpopularniejszych dziś rozgrywek piłkarskich.
Korzenie madryckiego giganta leżą w ziemi Wysp Brytyjskich, co być może jest dla niektórych zaskoczeniem. Jego założycielami byli Hiszpanie absolwenci prestiżowych angielskich uczelni, którzy wróciwszy do ojczyzny, prócz wykształcenia, przywieźli fascynację futbolem. Zaczęli od założenia F.C. Sky, który przerodził się we – wciąż jeszcze z angielska nazwany – Madrid Foot-Ball Club. Formalnie, nowy klub został zarejestrowany w 1902, a pierwszym prezesem wybrano Juana Padrósa. Angielskie inspiracje ojców założycieli uwidoczniły się też w doborze oficjalnych barw i strojów, wzorowanych na Londyńskiej drużynie Corinthians. Prócz białych koszulek i spodenek, pierwsi Los Blancos nosili też niebieskie getry i kaszkiety.
Trzy dni od oficjalnego powstania klubu, jego drużyna rozegrała swój pierwszy mecz z… jego drugą drużyną. Dla rozróżnienia, jedni nazwali się 'Niebieskimi’, drudzy 'Czerwonymi’. Wygrali ci pierwsi (1:0), z prezesem Paosem w składzie. Siedzibą Madrid FC były wtedy pomieszczenia na zapleczu sklepu należącego do rodziny prezesa klubu, a za szatnię zawodnikom służyła tawerna La Taurina, z której wychodzili na piaszczyste boisko. Żeby chaotycznej – choć pełnej entuzjazmu – grze drużyny nadać rys organizacji, madridistas zatrudnili Mr. Arthura Johnsona – pierwszego trenera w historii klubu, i pierwszego, ale nie ostatniego Brytyjczyka na tym stanowisku. Teraz drużyna była gotowa na większe wyzwania.
Narodziny Pucharu Króla, MFC zdobywa trofeum na własność. Pierwszy pojedynek z Barceloną i pierwszy 'Figo’
Wobec braku oficjalnych zawodów piłkarskich, zarząd MFC postanowił takowe zorganizować, a stosowną ku temu okazją okazała się ceremonia koronacji króla Alfonsa XIII. Udział w pucharze wzięły cztery drużyny, więc pierwszą fazą turnieju były półfinał. Wtedy właśnie doszło do pierwszych Gran Derbi. Barcelona odniosła zwycięstwo (3:1) siłami aż sześciu obcokrajowców. W drugim meczu, Espanoyl nie sprostał Vizcaya Bilbao (złożonemu z piłkarzy Athleticu i Bilbao FC), późniejszemu zdobywcy pucharu. Puchar Koronacji, bo tak nazwano ten turniej, okazał się na tyle udany, że w kolejnych latach, także w Madrycie, odbyły się kolejne edycje. Do czasu powstania rozgrywek ligowych ponad dwadzieścia lat później, zwycięzca Pucharu uznawany był za najlepszą drużynę w kraju.
Swoisty odwet na Katalończykach wzięli Los Blancos raptem dziesięć dni po porażce, odbierając im jednego z podstawowych piłkarzy. Swego rodzaju precedens dla głośnego trensferu Luisa Figo z Barcelony do Madrytu ustanowił bowiem niejaki Alfonso Albeniz Jordana. Oficjalna strona Realu przytacza cytat z jednej z ówczesnych gazet, opisującej ten transfer w tonie przypominającym dzisiejszą Marcę czy Asa:
„Dowiedzieliśmy się, że pan Albeniz, dotąd znany i oddany gracz Barcelony, dołączył do zespołu Madrid Foot-Ball Club wraz z innymi graczami, których nazwisk niestety nie pamiętamy, ale które będziemy zamieszczać w kolejnych raportach meczowych.”
Jak widać, skupienie sportowej prasy na wątkach madrycko-barcelońskich kosztem pozostałych tematów ma historię równie długą co sama rywalizacja.
W kolejnej edycji krajowego Pucharu, MFC znów przegrał z Baskami z Bilbao, tym razem z Athletikiem. I jeśli ktoś przeklina pochopne decyzje kolejnych zarządów w ostatnich latach o zwalnianiu Schustera, Pellegriniego i innych trenerów, warto zauważyć, że niecierpliwość wobec porażki cechowała Los Blancos już w niemowlęcych latach klubu. Oto bowiem ówczesny kapitan drużyny, J. Giralt, zaraz po końcowym gwizdku przegranego finału, zażądał rewanżu od kapitana Athleticu. Mecz miałby się odbyć już nazajutrz. Ten emocjonalny gest na niewiele jednak się zdał i na kolejną szansę walki o mistrzostwo, kapitan i jego drużyna musieli poczekać całe dwa lata.
Sezon 1904/05 to pracowity, ale owocny czas dla El Madrid. Władze klubu, szukając kolejnych okazji do potyczek bardziej prestiżowych niż tylko towarzyskie, inincjują powstanie lokalnego Czempionatu Madryckiego, z którego dziewięciu edycji MFC miał wygrać pięć. Także w tym sezonie Los Blancos odnoszą upragniony triumf w krajowym pucharze, w finale rewanżując się Athleticowi. Klub zdobył tym samym swój pierwszy oficjalny tytuł, który w dodatku obronił w dwóch kolejnych latach. W nagrodę za trzy zwycięstwa z rzędu, Madrid FC dostał trofeum na własność jako pierwsza drużyna w historii. Wreszcie, w tym samym roku została powołana do życia FIFA, a ponieważ Hiszpania nie miała wtedy jeszcze krajowej federacji piłkarskiej, prezes MCF był sygnotariuszem po stronie hiszpańskiej.
Dekada kończy się czwartym z rzędu mistrzostwem, które przychodzi po zwyciężeniu Sportingu Vigo w stosunku 2:1. Mecz ten odbył się 13 kwietnia 1908 roku. Adolfo Melendez tego samego roku został wybrany nowym prezesem. Carlos Padrós otrzymuje honorową prezesurę klubu.
Druga dekada historii klubu z Madrytu zaczyna się od kryzysu, który dostaje się do umysłów fanów i zawodników. Modlitwy o zmianę prezesa nie są jednak brane pod uwagę. Po prawie pięciu latach, klub powraca na zwycięska ścieżkę. Ciągle trudna sytuacja w klubie w ogóle nie pozwalała myśleć o zmianie przywódcy. Coraz więcej myśleć zaczęto o działaniach korporacyjnych. Bardzo chciano przezwyciężyć niestabilność gospodarczą, a rozwiązaniem miało być zwiększenie ilości widzów obserwujących mecze drużyny.
Rodzina Bernabéu wkracza do klubu
Antonio, Marcelo i Santiago Bernabéu dołączają do Madrid Football Club na początku dwudziestego wieku. Rodzina Bernabéu na zawsze odcisnęła swoje piętno w jego historii. Antonio miał talent organizacyjny, był założycielskim członkiem Bologna FC, a później stał się prezesem hiszpańskiego związku piłkarskiego (Spanish FA). Marcelo był świetnym piłkarzem, a Santiago był wszystkim, czego potrzebował ten klub: piłkarzem, delegatem, dyrektorem, sekretarzem i prezesem.
Santiago Bernabéu zadebiutował w drużynie 3 marca 1912 roku, kiedy miał zaledwie szesnaście lat. Debiut przypadł na mecz z English Football Club na stadionie Pradera del Corregidor blisko rzeki Manzanares w Madrycie. Hiszpanie pokonali rywala 2:1, a grający na lewym skrzydle Bernabéu zdobył zwycięskiego gola.
Adolfo Meléndez, dwukrotny prezes Madrytu (1908-10, 1913-16), przewodniczył spotkaniu zorganizowanemu przez klub, dzięki któremu utworzony został madrycki FA. Działając jako sekretarz, oprócz innych uzgodnień, ustalono pierwszy turniej pomiędzy drużynami z danego miasta. Zwycięzca tego turnieju będzie rywalizował o mistrzostwo Hiszpanii.
31 października 1912 roku kibice byli świadkami otwarcia nowego stadionu, O’Donnella. Boisko było piaszczyste o wymiarach 115 na 85 metrów. W utworzenie boiska włożono wiele wysiłku. Pracowali praktycznie wszyscy, z Santiago Bernabeu, jego bratem Marcelem, i Pedro Paragesem na czele. Porządkowano teren, organizowano miejsca dla fanów. Kibice coraz liczniej przybywali na mecze, dlatego obowiązkowo trzeba było postawić barierki, oddzielające ich od zawodników. Dzięki pożyczkom i wsparciu finansowym partnerów zbudowano pierwsze ogrodzenie. Pieniądze na tę inwestycję przekazali m.in. Parages, Revuelto i Juan Padrós. Adrian Piera odpowiedzialny był za dostarczenie materiałów.
Dwa dni później, nagłówek hiszpańskiego dziennika ABC oznajmiał:
„Mecz ze Sprotingiem Club z Iranu okazał się wielkim sukcesem. Sproting Club jest jednym z najlepszych zespołów, jakie odwiedziły Madryt. Zawodnicy świetnie wymieniali się piłką i znakomicie ustawiali. Madrytowi należy się największy szacunek za zremisowanie spotkania z tak doskonałym klubem, jakim jest Sporting.”
Regionalne mistrzostwa miasta zawsze będą łączone z historią Realu Madryt. Utworzenie tego turnieju przez Adolfo Meléndeza, prezesa klubu, sprawiło, że Madryt wygrał rekordową liczbę dwunastu z osiemnastu edycji tego turnieju.
29 czerwca 1920 roku otrzymuje komunikat od Głównego Inspektora Jego Królewskiej Mości, Króla Alfonsa XIII, że klub z Madrytu otrzymuje tytuł królewski „real”. Zarząd od razu zdecydował się na zmianę nazwy zespołu.
Real i Barca – historia wrogości
W 1916 roku w półfinale krajowego pucharu po raz kolejny zmierzyły się Real i Barcelona w pojedynku zaciętym i zakończonym skandalem. W dwumeczu był remis. U siebie wygrała Barcelona 2-1, w Madrycie Królewscy 4-1. Różnica bramek wtedy nie była brana pod uwagę, potrzeba więc było trzeciego, rozstrzygającego meczu. Ten skończył remisem 6-6. W czwartym, decydującym spotkaniu – rozegranym w stolicy, podobnie jak to poprzednie – Real wygrywał 3-2 i siedem minut przed końcem strzelił rozstrzygającą bramkę. Ale piłkarze Blaugrana domagali się unieważnienia gola z powodu spalonego. Kiedy sędzia nie ustapił, w proteście zeszli z murawy, nie dokańczając meczu. Madryt awansował więc do finału, który odbył się… w Barcelonie, tylko że na stadionie Espanyolu. Katalońscy kibce wściekli o sytuację z półfinału obrzucili autobus Los Blancos kamieniami, a na stadionie piłkarzy musiały ochraniać siły porządkowe. To był początek historii wzajemnej wrogości obu klubów, która w kolejnych dekadach pełna była podobnych kontrowersji.
Z perspektywy tej rywalizacji, tym słodsze było dla Królewskich pierwsze zwycięstwo w rozgrywkach ligowych w 1931, bo przypieczętowane remisem w Barcelonie właśnie. Gwoli ścisłości trzeba jednak zaznaczyć, że Królewscy zdobyli pierwsze mistrzostwo jako Madrid FC, bowiem wcześniej w tym roku monarszy ustrój w Hiszpanii został zmieniony na republikę i używania królewskich symboli zakazano. Real Madryt stracił swoją koronę i stał się po prostu Madrytem. Pozostając jednak po jasnej stronie tamtych czasów, Los Blancos w kolejnym roku obronili ligowe trofeum, jako pierwsza drużyna w historii.
Pierwszy finał Madryt – Barcelona
21 czerwca 1936 roku Madryt i Barcelona po raz pierwszy skrzyżowali siły w finale Pucharu Hiszpanii. Spotkanie budziło niesamowite emocje i wszyscy liczyli na wielki spektakl. Dwie najbardziej reprezentatywne drużyny hiszpańskiego futbolu zmierzyły się na stadionie Valencii i zostawiły na boisku wszystkie siły. To Real Madryt lepiej rozpoczął mecz, zdobywając dwie bramki (Eugenio, Lecue). Wtedy kontaktowego gola strzelił Escolá. Barcelona zaczęła dominować, grała z z przewagą jednego zawodnika, jednak nie mogła poradzić sobie z nieprawdopodobną dyspozycją Ricardo Zamory. Jednak kiedy Escolá składał się do potężnego strzału, piłka leciała w stronę bramki Zamory, nikt nie wyobrażał sobie, że takie uderzenie można obronić. Ricardo tego dokonał, wtedy też narodziła się jego wielka legenda. Madryt ostatecznie wygrał 2:1.
W 1943, znów jako R e a l Madryt, drużyna ze stolicy osiągnęła najwyższe zwycięstwo w historii Gran Derbi, pokonując w półfinale krajowego pucharu odwiecznego rywala 11-1 na Bernabeu, po porażce 0-3 na Camp Nou. Wokół obu meczów atmosfera była gorąca i w obu meczach miejscowi fani robili co mogli, żeby zdeprymować rywala. Niestety, imponujący dwucyfrowy wynik z rewanżu podszyty jest incydentem, kiedy to do szatni Barcelony tuż przed pierwszym gwizdkiem miał wejść Sekretarz Obrony rządu gen. Franco i grozić piłkarzom, gdyby nie zgodzili się oddać meczu bez walki. Jak w wielu podobnych przypadkach, wersje obu stron skrajnie się różnią. Dwóch zawodników ówczesnej Barcelony: Jose Escola oraz Domigo Balmanya, miało zaprzeczyć presji ze strony rządu w rozmowie z dziennikarzem m.in. Asa, Bernardo Salazarem. Są to jednak głosy pod prąd powszechnym przekonaniom, co oczywiście nie znaczy, że fałszywe. Faktem jest natomiast, że Real w tym czasie przeżywał gorszy okres, przez kilka lat przed rokiem ’43 i kilka lat po nim, nie zdobywając żadnego tytułu. Barcelona natomiast dominowała na hiszpańskich boiskach wraz z Athletikiem Bilbao, pogromcą Królewskich w finale, w drodze do którego ci odnieśli owo kwestionowane zwycięstwo nad Barceloną.
F***ing dicgrace! English referee!
Inna z kontrowersji, majacą miejsce na arenie europejskich pucharów, towarzyszyła dwumeczowi obu drużyn w sezonie 1960/61. Królewscy przystępowali do niego jako pięciokrotny zdobywca tytułu i byli wśród głównych faworytów do szóstego triumfu z rzędu. Barcelona natomiast wystepowała w pucharach jako urzędujący mistrz kraju. W pierwszym meczu na Bernabeu był remis 2-2, a wyrównanie padło tuż przed końcowym gwizdkiem. Mimo że liniowy zasygnalizował pozycję spaloną, sędzia puścił grę. Bramkarz Realu Vicente wyszedł z bramki i sfaulował Kocsisa przed polem karnym. Angilski sędzia Arthur Ellis, ku osłupieniu gospodarzy, nie tylko nie odgwizdał spalonego, ale przyznał Barcelonie jedenastkę. Na szczęście dla fanów, którzy chcieliby wyrobić sobie pewne pojęcie o tej historii, oba mecze zostały uwiecznione na taśmie filmowej.
Interesujący nas materiał zaczyna się od 5. minuty filmu. Widzimy m.in. nieuznaną bramkę dla Barcelony (6. min 20.sek), po której dochodzi do przepychanek na murawie. Pod koniec relacji analizowana jest sytuacja z rzutem karnym. Widać wyraźnie (od 6. min 40. sek. filmu), że faul nastąpił przed 'szesnastką’. Niestety, sposób realizacji był jeszcze na tyle niedoskonały, że na podstawie wideo niczego nie jesteśmy w stanie stwierdzić o pozycji spalonej Kocsisa. Tu jesteśmy zdani na relacje widzów. Co ciekawe, ten sam Arthur Ellis sędziował Gran Derbi w półfinale Pucharu Europy także rok wcześniej. Tam Real zwyciężył w Barcelonie 3-1, w całym dwumeczu 6-2 i awansował do finału, by go wygrać po raz piąty.
Jednak to te kontrowersje bledną w porównaniu z wydarzeniami rewanżu, którego bohaterem – albo czarnym charakterem – był inny angielski arbiter, Reg Leafe, który nie uznał aż trzech goliLos Blancos. Za pierwszym razem (8.min 40.sek), w polu karnym gospodarzy faulowany był Canario. Sędzia puścił grę, więc Del Sol dopadł piłkę i posłał ją do bramki. Wtedy arbiter podyktował rzut wolny… przeciw Realowi. W kolejnych akcjach można zobaczyć nieuznane bramki Di Stefano (głową), Pachina oraz Gento, kiedy to piłkę – być może już zza linii – wybili obrońcy. O tym meczu, France Soir z 26. października napisała m.in.
„Arbiter wypaczył wynik meczu Barcelony z Realem Madryt. Piłkarze Realu Madryt przegrali puchary wbrew logice i niesprawiedliwie, bo byli lepsi od rywali. Pokazali lepszy futbol. Należne zaszczyty ominęły ich po części przez brak szczęścia, po części z winy sędziego.”
Prasa eurpoejska ukuła nawet na okoliczność tego skandalu określenie madricide(madrytobójstwo). Na pocieszenie dla madridistas, na okazję do rewanżu Królewscy nie musieli długo czekać i dwa tygodnie później ograli Katalończyków 5-3 na ich własnym terenie w meczu ligowym, by zakończyć sezon zdobyciem mistrzostwa
Lata 20. XX wieku
Przed rozpoczęciem sezonu 1920/1921 Santiago Bernabéu zdecydował się opuścić klub po raz pierwszy od 1912 roku. Fani mieli okazje zobaczyć go w kilku towarzyskich spotkaniach odwiecznego rywala. W 1921 roku po spotkaniu z Españolem Hiszpański Komitet Piłki Nożnej nie zezwolił zawodnikowi na grę w półfinale Pucharu Hiszpanii, ponieważ nie minął wtedy jeszcze rok od jego pobytu w Realu.
W 1923 roku Real Madryt został zmuszony do opuszczenia boiska O’Donnella, ponieważ właściciel chciał w inny sposób zagospodarować ten teren. W związku z tym drużyna przeniosła się na Ciudad Lineal Velodrome, pierwsze trawiaste boisko. Teren ten należał do Arturo Sorii, który wydzierżawił go Realowi. Boisko miało wymiary 108 na 68 metrów i mógł pomieścić nawet osiem tysięcy widzów.
Niecały rok później, 17 maja 1924 roku, otwarto stadion Chamartín, który był w stanie pomieścić aż piętnaście tysięcy widzów. Zbudował go José María Castell, który tym samym złożył hołd klubowi, którego był zawodnikiem i architektem. Oficjalne otwarcie przypadło na pojedynek Realu Madryt z Newcastle United. Gospodarze, przy wypełnionych po brzegi trybunach, pokonali Anglików 3:2. W 1947 roku na tym samym miejscu zbudowano Estadio Santiago Bernabéu.
Pierwszy tour po Anglii
Biznesmen Enrique Alcaraz był człowiekiem, który po raz pierwszy zorganizował Realowi Madryt wyprawę do Anglii, miejsca narodzenia piłki nożnej. Pomimo faktu, że wszystkie mecze z Anglikami zostały przegrane, brytyjska prasa chwaliła Real Madryt za styl ich gry.
W 1926 roku Santiago Bernabéu został trenerem Realu Madryt, kiedy to ówczesny prezes Luis Urquijo zdecydował się zastąpić Juana de Cárcera. Następnie w 1928 trenował klub przez trzy miesiące, zastępując na stanowisku José Ángela Berraondo. Podczas sezonu 1932/33 Bernabéu został tymczasowym trenerem po zwolneniu Lippo Hertzka. Oczekiwano wówczas przybycia Roberta E. Firtha.
Mistrzostwa Hiszpanii: La Liga
10. lutego 1929 roku okazał się kamieniem milowym w hiszpańskim futbolu. W pierwszym dniu nowej ligi wybuchł również pewien spór. Ustalono, że w pierwszej lidze występować będzie dziesięć zespołów: sześć mistrzów Hiszpanii (wśród nich znajdował się Real Madryt), trzech przegranych, a także jedna drużyna wyłoniona z turnieju kwalifikacyjnego, w którym występowało dwanaście drużyn. Zwycięzcą okazał się Racing Santander. Pierwszym liderem ligi został Real Madryt. Był to świetny ligowy start, który przyniósł w przyszłości wiele przyjemności.
Madryt i Atlético po raz pierwszy zmierzyły się 21 lutego 1929 roku, w trzeciej kolejce ligowej na Chamartín. Były to pierwsze oficjalne derby w nowej formie. Real wygrał 2:1, po dwóch golach Triany. Marín zdobył bramkę dla rywali.
Real Madryt przewodził ligowej tabeli przez dziesięć kolejek i wydawało się, że pewnie sięgnie po mistrzostwo Hiszpanii. Wtedy jednak przytrafiła się wpadka z Arenas de Guecho i Barceloną. Madryt wrócił na pozycję lidera w przedostatniej kolejce, pokonując Arenas. Był to najlepszy mecz zespołu w sezonie. Niestety porażka w ostatnim meczu na San Mamés z Athleticiem Bilbao pozbawił Real mistrzostwo. Klub ze stolicy zakończył ligę na drugim miejscu, punkt za Barceloną.
Sprowadzenie Zamory wywołuje wpływ na cały kraj.
Negocjacje pomiędzy Pablo Hernándezem Coronado i Damiánem Canellasem, sekretarzami odpowiednio Realu Madryt i Españolu, doprowadziły do transferu prawdziwej legendy, Ricardo Zamory. Wywołało to niesamowite zamieszanie w Hiszpanii. Real zapłacił za bramkarza 150,000 peset (900€). Zamora debiut w Madrycie zaliczył 5 października 1930 roku w meczu z Athleticiem, w czwartej kolejce regionalnych mistrzostw.
Przejęcie przez Front Ludowy
Wojna zaczęła się 18 lipca 1936 roku. Tego samego dnia klub, wraz z każdą inną jednostką sportową w kraju, został przejęty przez Front Ludowy. W ten sposób Juan José Vallejo przybył, aby uruchomić w tym samym czasie Piłkarski Związek Kastylijski i Madrid CF. Biura klubu dalej znajdowały się na Recoletos Street 4. Pablo Hernández Coronado był sekretarzem klubu i jego najważniejszą osobą, a gospodarzem stadionu Carlos Alonso.
Komitet Ocalenia został ustanowiony po zakończeniu wojny, w dniu 1 kwietnia 1939 roku. Przewodniczył mu Adolfo Meléndez, a w jego skład wchodzili Parages, Urquijo, Oliver, Coppel i Ortiz de Zárate. Jego sekretarz, Pablo Hernández Coronado, zwołał zebranie na ulicy Fernanflor 8. Po zapoznaniu się ze stadionem Chamartín, który był w opłakanym stanie, Pedro Parages powiedział: „Będzie to bardzo skomplikowany problem, który nie będzie łatwy do rozwiązania, ponieważ potrzeba około trzystu tysięcy peset, aby go odnowić.”
Stadion Chamartín otwarto ponownie 22 października 1939 roku i przeprowadzono pierwsze powojenne derby. Mecz odbył się w ramach Mistrzostw Regionalnych, w którym Madryt pokonał Atlético 2:1. Wsparcie dla piłki nożnej nie zmniejszyło się wraz z wojną, pomimo faktu, że najtańsze bilety kosztowały pięć peset. Cena ta była bardzo krytykowana, uważana za niezwykle wygórowaną. Fani byli już bardzo zżyci ze swoim zespołem, dlatego nie chcieli godzić się na tak drogie wejściówki.
Pod względem sportowym kolejna dekada była ta najsłabszą w historii Realu Madryt. Jednak właśnie w niej zaczęła się wielka sukcesywna przyszłość klubu. Madryt był całkowici zniszczony po Wojnie Domowej, jednak znalazł się człowiek, który ułożył podwaliny pod klub uważany ze najlepszy w historii XX wieku – Santiago Bernabéu.
Lata 40.
1 stycznia 1941 roku klub z Madrytu odzyskał tytuł królewski, a także koronę w logo herbu. Również nazwa zespołu została zmieniona na Real Madrid Club de Fútbol. Klub odzyskał kilku wartościowych zawodników, którzy przez okres wojny nie mogli dalej grać w piłkę. W pierwszym roku pojawili się Barinaga i Olivares, ludzie, którzy tworzyli historię Realu Madryt. Natomiast 5 kwietnia 1941 roku Jacinto Quincoces, uważany za jednego z najlepszych obrońców tamtych czasów, prawdziwa legenda klubu, rozegrał ostatni mecz w barwach klubu.
Początek ery Bernabéu
Antonio Santos Peralba, prezes Realu Madryt, i Marquis Mesa de Asta, prezes Barcelony, zmuszeni zostali do porzucenia swoich stanowisk po półfinałowych wojażach. W ten sposób rozpoczęła się wielka era Santiago Bernabéu, który kontaktu z klubem nie miał od 1935 roku. Przekonanie go do objęcia fotela prezesa nie było trudne i Santiago pracę rozpoczął 15 września 1943 roku. Ernesto Cotorruelo, prezes kastylijskiego Związku Piłki Nożnej, przewodniczył przekazaniu prezesury. W całym wydarzeniu uczestniczyli też inny członkowie zarządu.
Z Bernabéu na stanowisku prezesa zaczęła się najwspanialsza era klubu. Kilka miesięcy po objęciu stanowiska faktem staje się jego pierwszy poważny projekt: zakupienie gruntów pod budowę nowego stadionu. Dwa miesiące później rozpoczęły się prace. To Santiago dał znak do rozpoczęcia budowy, a obiekt nazwano jego imieniem.
Na wiosnę 1943 roku Santos Peralba oznajmił, że nowy stadion powinien zostać wybudowany pod podstaw i mieścić 40 tysięcy widzów. Niecały rok później, Santiago Bernabéu na spotkaniu zarządu był jeszcze bardziej ambitniejszy. „Panowie, musimy znacznie powiększyć stadion i wybudujemy go”. Prezes postanowił, że nowy obiekt liczył będzie 75 tysięcy miejsc, a kosztować ma 37 milionów peset (222,375 euro).
Lata czterdzieste nie były najlepsze dla Realu Madryt, ale był to początek kadencji Bernabéu i powrotu na wielką, zwycięską ścieżkę. Trenerem zespołu został Jacinto Quincoces. 13 czerwca 1946 roku, dziesięć lat po wielkim finale w Walencji, Real Madryt wygrywa kolejny puchar, przeciwko właśnie Valencii, która uważana była za absolutnego faworyta. Real wygrał pewnie, 3:1. W tym samym roku Quincoces spełnia swoją największą zachciankę – sprowadza do klubu Luisa Molowny’ego. W 1947 roku Madryt zdobywa drugi z rzędu puchar, pokonując 2:0 Español.
23 listopada 1947 roku w spotkaniu z Atlético Madryt na stadionie Metropolitano, Real Madryt jako pierwszy zespół w Hiszpanii wybiegł na murawę w koszulkach z numerami na plecach. Był to pomysł Pablo Hernándeza Coronado. Hiszpański Związek Piłki Nożnej polubił ten pomysł i w 1948 wydał dekret, mówiący o tym, że każdy klub musi posiadać koszulki z numerami w przedziale od numeru 2 do 11. Real Madryt po raz kolejny był pionierem w hiszpańskim futbolu.
Inauguracja nowego obiektu była bardzo uroczysta. Otwarcie odbyło się 14 grudnia 1947 roku. Wielu uczestników oddawało hołd pomysłowi Santiago Bernabéu i ludziom, którzy cały projekt sfinansowali. Mecz inauguracyjny pomiędzy Realem Madryt a Os Belenses rozpoczął się o 15:30. Portugalczycy przegrali 3:1 i nowe Koloseum stało się dumą całego Madridismo i wprawiało w zazdrość całą piłkarską Hiszpanię.
Lata 50.
W latach pięćdziesiątych narodziła się prawdziwa legenda Realu Madryt. Klub obchodził pięćdziesiątą rocznicę powstania i sprowadził do siebie Alfredo di Stéfano. Pojawienie się Argentyńczyka było punktem zwrotnym w historii zespołu. Realowi w końcu, po dwudziestu jeden latach, zdobył tytuł mistrzowski, a Bernabéu i Saporta odegrali kluczowe role w utworzeniu Pucharu Europy, który klub ze stolicy zdobywał później pięć razy z rzędu. Ukoronowaniem tego niesamowitego osiągnięcia było zdobycie pierwszego Pucharu Interkontynentalnego.
6 marca 1952 roku Real Madryt obchodził Złoty Jubileusz. Z tej okazji odbyło się wiele różnych imprez, w tym międzynarodowy turniej piłkarski. Milionerzy, najbardziej wpływowi ludzie na amerykańskim kontynencie, przyznawali trofeum. W jej szeregach znajdował się człowiek, który oczarował Madryt: Alfredo di Stéfano. 28 czerwca tego samego roku klub rozpoczął tournée po Ameryce Łacińskiej. Po dwóch meczach w Kolumbii i Wenezueli drużyna wzięła udział w małych Mistrzostwach Świata. Choć poziom był niesamowicie wysoki, to ekipa prowadzona przez Juana Antonio Ipiña sięgnęli po tytuł.
Alfredo Di Stefano
Historia transferu Don Alfredo to kolejny z punktów zapalnych w dziejach rywalizacji Realu i Barcelony. Di Stefano zabłysnął po raz pierwszy w lidze argentyńskiej, kiedy w 1947 roku strzelił dla River Plate 27 goli. Jednak wkrótce potem jego stosunki z klubem i ogólna sytuacja pogorszyły się znacznie, po tym jak doszło do strajku związku zawodowego piłkarzy argentynskich, który wstrzymał rozgrywki na rok. Di Stefano, by móc dalej grać w piłkę, uciekł do Kolumbii, do klubu Millionarios de Bogota.
Ten krok nie okazał się jednak szczególnie fortunny, bo w tym czasie organizacja klubów kolumbijskich nie była uznawana przez FIFA, w wyniku konfliktu z krajową federacją. To dodatkowo skomplikowało sytuację formalną Argentyńczyka, do którego cześć praw wciąż więc miało River Plate. Po próbach osiągnięcia porozumienia w trójkącie: Federacja Kolumbijska, kluby, światowa Federacja ustalono, że Kolumbijczycy zachowają prawa do piłkarzy (takich jak Di Stefano było więcej), ale tylko do końca 1954 roku. Po tym czasie, Di Stefano miałby wrócić do Buenos Aires.
Tymczasem Don Alfredo w Bogocie zarabiał bardzo dobrze, przynajmniej na papierze. Atmosfera wokół tamtejszej piłki zaczęła się bowiem psuć, a stadiony pustoszały. Pensje piłkarzy przestały terminowo wpływać na ich konta. To doprowadziło do kolejnego buntu Di Stefano, który tym razem uciekł w odwrotnym kierunku – z Kolumbii do Argentyny – nieuprawniony do gry przed 1955 rokiem, kiedy to miał z powrotem stać się zawodnikiem River. I tu zaczyna się wątek hiszpański.
Pierwsza pozyskaniem usług Argentyńczyka zainteresowała się Barcelona, której ówczesny as, Kubala, zaczął mieć problemy zdrowotne. Katalończycy skontaktowali się z River Plate i zapłacili 4 miliony peset za transfer. Ponieważ jednak napastnik jeszcze przez półtora roku był formalnie graczem Millionarios, nie mógł grać dla żadnej innej drużyny. Zarząd Barcy chciał rozwiązać problem z klubem z Bogoty, by zawodnik mógł wrócić do gry natychmiast, ale Kolumbijczycy zarządali sumy zbyt dużej jak na budżet i gust Blaugrana. W efekcie, Donowi Alfredo groził rozbrat z futbolem na cały kolejny sezon.
Z ratunkiem dla niego nadszedł Real Madryt, który zapłacił wymagana przez Kolumbijczyków sumę i to samo chciał zrobić z River Plate, które jednak już sprzedało swoje prawa do gracza Barcelonie. Zatem do 1955 roku, prawa do piłkarza posiadał teraz Real. Argentyńczycy zgodzili się nie brać niczyjej strony w sporze między obu hiszpańskimi klubami. Sporze, którego teraz już nie dało się uniknąć.
Di Stefano działania Krolewskich ucieszyły, bo nie tylko mial wreszcie szanse na powrot do gry, ale tez dostal z góry pensję, która podreperowała nadwątlony budżet jego rodziny. Tymczasem Barcelona, która dotad nie przejmowala się zbytnio interesem samego zawodnika, rozzłoszczona jego wspołpracą z Realem, próbowała sprzedać piłkarza do Juventusu. Turynczyków odstraszyła jednak jego skomplikowana sytuacja formalna.
Spór o Don Alfredo trafił do krajowej federacji, która uznała prawa obu klubów do zawodnika i zaproponowała salomonowe rozwiązanie, wedle którego Di Stefano miał w najbliższych latach reprezentowac na przemian Madryt i Barcelonę, zmieniając barwy po każdym sezonie. Kluby początkowo przystały na tę propozycję. W krótce jednak, prezes Barcelony podał się do dymisji sfrustrowany całą sprawą Di Stefano. Komisja, która tymczasowo zarzadzała klubem zgodziła się odstapić prawa do piłkarza Realowi w zamian za rekompensatę pieniężną.
23 września 1953 roku o 10:30 Alfredo di Stéfano przybył ze swoją żoną i córkami do Madrytu z Barcelony. Zaraz po wyjściu z madryckiego dworca Atocha udał się do siedziby klubu, gdzie przeszedł badania lekarskie, po czym zjadł obiad, zostawił swoją rodzinę w hotelu Emperatriz, i spotkał się ze swoimi nowymi kolegami z drużyny, a o 15:30 zagrał pierwszy mecz. Był to towarzyski pojedynek przeciwko Nancy, które Los Blancos pokonali 4:2. Di Stefano zdobył premierowego gola w 67. minucie meczu.
Długo wyczekiwany 3. ligowy tytuł
Pierwszą konsekwencją sprowadzenia Alfredo do Madrytu było zdobycie ligowego tytułu w sezonie 1953/54. Było to pierwsze mistrzostwo od roku 1933, które w euforię wprowadziło całe Madridismo. 21 lat później kibice znowu mogli cieszyć się ze zwycięstwa. Trenerem był wówczas Enrique Fernández.
Utworzenie Pucharu Europy
Santiago Bernabéu był tym, który bardzo entuzjastycznie przyjął propozycję Gabriela Hanota – redaktora naczelnego L’Equipe – chcącego utworzyć Pucharu Europy. Byłby to najważniejszy turniej rozgrywany na Starym Kontynencie. 2 kwietnia 1955 roku przedstawiciele najbardziej prestiżowych zespołów w Europie, na wezwanie Dyrektora L’Equipe, Jacquesa Godde’a, spotkali się w hotelu ambasadorskim w Paryżu. Umiejętności przywódcze, zaprezentowane na spotkaniu przez Santiago Bernabéu, zdumiały absolutnie wszystkich.
Debiut w rozgrywkach Pucharu Europy przypadł w dniu 8 września 1955 roku w Genewie, przeciwko Servette. Real wygrał 0-2 po golach Muñoza i Riala.
Pierwszy Puchar Europy
Po wyeliminowaniu Servette, a także takich potęg jak Partizan Belgrad czy AC Milan, Real Madryt w finale rozgrywek pokonał Stade Remis 4-3, chociaż przegrywał już 0-2. Trofeum ważyło 23,2kg i mierzyło 66cm. Wygrali je Juan Alonso; Atienza, Marquitos, Lesmes; Muñoz, Zárraga; Joseíto, Marsal, Di Stéfano, Rial i Gento.
30 maja 1957 roku, 125 tysięcy fanów było świadkiem zdobycia przez Real Madryt drugiego tytułu najlepszej drużyny Starego Kontynentu. Blancos pokonali Fiorentinę. Włoskie catenaccio pozwoliło do przerwy utrzymać wynik 0-0, jednak w 70. minucie Di Stéfano wykorzystał rzut karny po faulu na Mateosie. Sześć minut później niesamowitym popisał się Gento, ustalając wynik spotkania na 2:0. Real Madryt wybiegł na tamto spotkanie w następującym zestawieniu: Juan Alonso; Torres, Marquitos, Lesmes; Muñoz, Zárraga; Kopa, Mateos, Di Stéfano, Rial i Gento.
Alfredo di Stéfano odebrał swoją pierwszą Złotą Piłkę z rąk Jacquesa Ferrána, Dyrektora L’Equipe, w dniu 23 stycznia 1958 roku. Uroczystość odbyła się na Estadio Santiago Bernabéu przed spotkaniem Pucharu Europy z Sevillą zaplanowanym na ten dzień. Hiszpan w tamtym meczu zdobył cztery z ośmiu goli. Rok później również odebrał Złotą Piłkę.
Stadion Heysel w Brukseli był świadkiem trzeciego z rzędu zwycięstwa Realu Madryt w Pucharze Europy. Blancos po dogrywce pokonali w finale AC Milan 3:2. Bramkę na wagę zwycięstwa w tym niesamowitym pojedynku zdobył Gento.
Ferenc Puskás
11 sierpnia 1958 roku, po bardzo trudnych negocjacjach, Ferenc Puskás został nowym zawodnikiem Realu Madryt i bardzo szybko okazał się niezwykle ważnym ogniwem klubu. Na stałe wpisał się w historię futbolu i uznawany jest za jednego z najlepszych piłkarz na świecie. Jego uderzenia z lewej nogi do dzisiaj pamiętają wszyscy fani klubu ze stolicy.
Madryt po raz czwarty z rzędy triumfował w Pucharze Europy. Finałowy mecz odbył się wNiemczech, w Stuttgarcie, a rywalem był dobrze znany Stade Reims. Blancos wygrali 2:0 po trafieniach Mateosa i Di Stéfano. Real Madryt już uznawany był za najlepszą drużynę w Europie.
18. maja 1960 roku Real Madryt wygrywa piąty z rzędy Puchar Europy, tym razem w Glasgow. Do dzisiaj tamtejszy finał uważany jest za najpiękniejszy, jaki kiedykolwiek rozegrano. Na Hampden Park Real pokonał Eintracht Frankfurt aż 7:3. Cztery gole zdobył Puskás, trzy Di Stefano.
Pierwszy Puchar Interkontynentalny
3. września 1960 roku Real Madryt został najlepszym klubem na świecie, pokonując w dwumeczu w pierwszej edycji Pucharu Interkontynentalnego Montevideo Peñarol 5:1. Pierwszy pojedynek rozegrany w Urugwaju zakończył się bezbramkowym remisem. Real nie mógł jednak zawieść stu dwudziestu tysięcy fanów, którzy zasiedli na Estadio Santiago Bernabéu i rozgromili rywala pięć do jednego. Bramki dla gospodarzy strzelali Puskas (2), Di Stefano, Herrera i Gento. Spencer zdobył honorowego gola dla Peñarolu.
Pierwsza seria pięciu tytułów mistrzowskich i La Sexta
Lata 60. zaczęły się od porażki. Wielkie rozczarowanie spotkało klub w rozgrywkach europejskich. 2 maja 1962 roku Benfica pokonała Real Madryt w wielkim finale, który zmagał się z wszelakimi przeciwnościami losu. Był to jeden z najtrudniejszych dni dla całego Madridismo. Pech ciążył na Realu przez całe 90 minut. Na osłodę, ekipa z Madrytu zdobyła Puchar Hiszpanii, pokonując Sevillę 2:1.
Ale wkrótce miał nastąpić kolejny złoty wiek Realu Madryt. Klub królował w Hiszpańskiej piłce przez kolejne pięć lat, do sezonu 1964/65, a w kolejnym, położył wisienkę na torcie zdobywając szósty Puchar Europy w 1966. W tym czasie grał też trzykrotnie w Pucharze Hiszpanii, odnosząc jedno zwycięstwo. Białe barwy przywdziewały wówczas takie sławy jak Di Stefano, Santamaria, Puskas, Pachin, Del Sol, Gento i bramkarz Araquistain, którzy byli też podporą krajowej reprezentacji. Ale dla wielu tych świetnych zawodników były to ostanie lata gry na najwyższym poziomie. W 1964, w finale Pucharu Europy (przegranym z Interem 1-3), po raz ostatni w oficjalnym meczu barwy Los Blancos reprezentował Di Stefano. Jak cała kariera Argentyńczyka, także jego rozstanie z ukochanym klubem przebiegło burzliwie. Doszło bowiem do konfrontacji napastnika z trenerem Miguelem Munozem, który miał wkrótce udanie przeprowadzić drużynę przez zmianę pokoleniową. Don Alfredo, odsunięty dyscyplinarnie od drużyny przez prezesa Bernabeu, przeszedł do Espanyolu, by po latach wrócić do Madrytu jako trener, a potem jako prezes honorowy (którym jest do dziś).
Odmłodzony skład Realu Madryt zwany był 'Ye-Ye’, od piosenek Beatlesów (She loves you, ye, ye, ye…). Na jednym ze zdjęć dla Marki, piłkarze byli bowiem ustylizowani właśnie na 'czwórkę z Liverpoolu’. Madryccy Beatlesi podbili Europę w 1966, kiedy pokonali w Brukseli Partizan Belgrad 2-1 i mogli sobie zaśpiewać I feel fine ściskając w rękach La Sexta, czyli szósty Puchar Europy w historii klubu.
Okres 'bałkański’
Potem nastąpił dla Realu Madryt okres przejściowy. Lata 70. były świadkiem odejścia trenera Munoza. Przez czternaście lat pracy dla Królewskich wygrał dziewięć tytułów mistrzowskich, dwa krajowe puchary, dwa Puchary Europy i jeden Interkontynentalny. Legendę zastąpił Luis Molowny (zmarł całkiem niedawno, w 2010), wówczas już pracujący w klubie od jakiegoś czasu. Molowny był powoływany na trenera pierwszej drużyny aż czterokrotnie, w sumie piastując tę funkcję przez sześć sezonów i trzykrotnie wygrywając ligę. Od jego następcy zaczął się dla klubu okres 'bałkański’. W latach 1974-82, to Jugosławianie Miljancić i Boskov prowadzili drużynę Los Blancos. Prezentowali mało atrakcyjny, ale skuteczny, siłowy futbol. Praca obu panów przyniosła Madrytowi trzy tytuły mistrzowskie i dwa Puchary Hiszpanii. Także w tym czasie kibice byli świadkami pierwszej wielkiej remontady, kiedy w 1/8 Pucharu Europy ich drużyna odrobiła stratę 1-4 z pierwszego meczu, by wygrać po dogrywce 5-1, dzięki bramce Santillany. Inne nazwisko, które warto odnotować, to dobrze wszystkim znany Vicente del Bosque, który w 1977 zdobył jedyną bramkę przeciw Argentynie w meczu na 75-lecie Królewskiego klubu.
W tej samej dekadzie, po trenerze Munozie, klub opuścił także inny człowiek-legenda, Santiago Bernabeu, który zmarł w 1978 w wieku 82 lat. W ciągu 35 lat sprawowania urzędu odbudował klub wyniszczony podczas wojny domowej i uczynił z niego hegemona boisk krajowych i kontynentalnych. Dzięki niemu Real Madryt osiągnął wielkość, która stała się punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń madridistas, z dzisiejszymi włącznie. To dzięki wizji i charyzmie Dona Satniago w Madrycie najwięksi piłkarze grali na najwspanialszej arenie, wielokrotnie zdobywajac piłkarski Olimp.
Prezes de Carlos i powrót legend: Di Stefano i Amancio
Nowym prezesem został Luis de Carlos. W pierwszym pełnym sezonie jego urzędowania Real Madryt doszedł do półfinału Pucharu Europy, a w kraju zdobył dublet, pokonując w finale Copa del Rey swoją drugą drużynę – Castillę! Tak skończyły się w Madrycie lata 70. Na początku lat 80. prezes de Carlos ubiegając się o reelekcję przedstawił jako kandydatów do prowadzenia drużyny Alfredo Di Stefano i Amancio Amaro. Wybory wygrał i słowa dotrzymał. Na ławce trenerskiej zasiedli dwaj wielcy Los Blancos. Niestety, nie udało im się nawet zbliżyć do swoich sukcesów w karierze zawodniczej i po tym jak w walce o cztery trofea Real zajął cztery drugie miejsca, de Carlos nie przedłużył kontraktu ze sztabem szkoleniowym. Wkrótce potem, sam też został zwolniony ze służby dla klubu, bo kolejne wybory przegrał z Ramonem Mendozą, pod którego przewodnictwem Królewscy przeżyli kolejne złote lata.
La Quinta del Buitre – Piątka Sępa i kolejna piątka tytułów
Z tym określeniem drużyny Realu z drugiej połowy lat 80. zetknął się pewnie każdy. Być może nie każdy wie jednak, skąd taka dziwna nazwa się wzięła i kto w skład owej piątki wchodził. A mowa jest m.in. o członkach obecnego zarządu klubu. 'Sępem’ (hiszp. Buitre) był Emilio Butragueno, dziś jeden z dyrektorów, odpowiedzialny za kontakty (i kontrakty) handlowe klubu. To on, jako jeden z najwybitniejszych napastników swojego pokolenia, stał się ikoną ówczesnej drużyny Królewskich. Na boisku towarzyszyli mu Miguel Pardeza (dziś dyrektor sportwy), Martin Velasquez, Michel (dziś trener Getafe) oraz Manuel Sanchis. Cała piątka, zwana niekiedypięcioma machos, była wychowankami, dlatego cieszyła się szczególną sympatia i zainteresowaniem całego madridismo.
Butragueno przez dziesięć sezonów w pierwszej drużynie strzelił ponad 120 bramek, po drodze zdobywając trofeo pichichi. Opuścił Real dopiero wobec narodzin nowej legendy Los Blancos – Raula ’El Siete’ Gonzaleza. El Buitre, a także Pardeza, Velasquez i Sanchis, wszyscy debiutowali pod skrzydłami Di Stefano w drużynie, która poza sportową doskonałością, symbolizuje też ciągłość legendy Królewskich. Manuel Sanchis był w dodatku synem Manuela Sanchisa Martineza, który w 1966 wygrał La Sexta. Manolo jr. powtórzył osiągnięcie ojca w 1998, kiedyLos Merengues pokonali w Amsterdamie Juventus. Sanchis przez całe zawodowe życie pozostał wierny białym barwom. Karierę zakończył w 2001, mając na koncie rekord 524 gier dla Realu Madryt, pobity tylko przez El Siete.
Ale wielki Real lat 80. to nie tylko wychowankowie. To wtedy w Madrycie grał Hugo Sanchez, jeden z najlepszych napastników La Liga w historii, autor rekordowych 38 bramek w jednym sezonie. Oto porównanie Meksykanina z żywą legendą Realu Madryt.
Po nim też imię nosi jeden z synów Raula. Łatwo więc sobie wyobrazić, jak wielką inspiracją był dla 'siódemki’ Los Blancos tamten skład. Skład, którego osiągnięcia Raul nie tylko wyrównał, ale wręcz przewyższył. Bramki Królewskich bronił wówczas Francisco Buyo, dwukrotny zwycięzcatrofeo zamora, a rozgrywającym był Bernd Schuster, który podążył drogą Alfonso Albeniza i przeniósł się do Madrytu z Camp Nou, a całkiem niedawno zdobył z Królewskimi mistrzostwo jako trener. Potęgę tamtego zespołu uzupełniał Jorge Valdano, który gdy później zawiesił buty na kołku, wracał na Bernabeu wielokrotnie.
Drużyna pokazała swą wielkość po raz pierwszy, gdy zdobyła, a potem obroniła nieistniejący już dziś Puchar UEFA, pokonując w finale – rozgrywanym systemem 'mecz i rewanż’ – węgierski Videoton i FC Koln. W kolejnych pięciu sezonach, 'Piątka Sępa’ poprowadziła drużynę do pięciu kolejnych tytułów mistrzowskich. Trenerami byli wówczas Leo Beehnakker, a potem Walijczyk John Toshak. Po zwolnieniu tego ostatniego w 1990 roku, drużynę w jeszcze jednym epizodzie objął Di Stefano, któremu asystował młody Jose Antonio Camacho, były gracz Królewskich, a zarazem przyszły samodzielny trener.
Wielki triumf i wielkie długi
W pierwszej połowie lat 90. Real zdołał dwukrotnie przegrać mistrzostwo w ostatniej kolejce sezonu, za każdym razem na Teneryfie, którą prowadził wówczas Jorge Valdano (dziś dyrektor generalny), i której Królewscy nie potrafili pokonać. Lekarstwe na 'klątwę’ Teneryfy, miało być zatrudnienie tego, który był tej 'klątwy’ przyczyną, czyli Valdano. I faktycznie, Argentyńczyk przerwał dominację Barcelony Cruyffa, pokonując Blaugrana w Madrycie 5-0 w klasycznym już meczu. Jednym z bohaterów tych gran derbi był Michael Laudrup, kolejna gwiazda 'dumy Katalonii’, która przywdziała królewskie barwy, i która wcześniej także 5-0 ograła Real w barwach Barcelony. W drugą stronę powędrował Luis Enrique, pomocnik Los Blancos, który strzelił FCB jedną z pięciu bramek. W późniejszych gran derbi zdarzało mu się trafiać w drugą stronę, co nie przysporzyło mu symptaii madridistas. Oni już w wyniku transferu uważali go za zdrajcę.
W 1995 roku prezesa Mendozę zastąpił Lorenzo Sanz, który podobnie jak jego następca Florentino Perez, dorobił się fortuny na branży budowniczej. Prezes Sanz ściągnął do Madrytu Fabio Capello. Włoch, mając w CV jeszcze świeże sukcesy z AC Milan, w ciągu roku pracy zdobył mistrzostwo, ale został zwolniony. Ta historia miała się powtórzyć po dziesięciu latach. Sanz, który nie był pierwszym ani ostatnim prezesem RMCF, który lekką ręką podpisywał wypowiedzenia trenerom, może mimo to pochwalić się wprowadzeniem klubu z powrotem na europejskie salony. W 1998 roku Real Madryt wygrał La Septima, siódmy Puchar Europy, teraz zwany już Pucharem Mistrzów. Po serii wspaniałych meczów i wyeliminowaniu obrońcy trofeum, Borussi Dortmund, złotego gola w finale strzelił Pedja Mijatović. Klubowi znów udało się nawiązać do swoich największych sukcesów, po aż 32 latach oczekiwania.
Spośród tamtego składu, Hierro, Roberto Carlos, Redondo, Raul i Morientes mieli tworzyć trzon drużyny w przyszłości. Ale Seedorf i Panucci także pozostali w światowej czołówce na swoich pozycjach. Dla bramkarza Illgnera, a także Sukera, Mijatovica, Karambeu i wspomnianego wcześniej Sanchisa, był to ostatni wielki sukces w piłce klubowej. Z drużyną pożegnał się też trener Jupp Heynckes, który za sukces w pucharach zapłacił dopiero czwartym miejscem w lidze. Warto dodać, że jako rezerwowy, w sukcesie drużyny uczestniczył dzisiejszy asystent Jose Mourinho, Aitor Karanka.
Dla Realu Madryt, mimo sukcesu sportowego, był to okres niestabilności, związanej z ujawnieniem kolosalnych długów. Nie przeszkodziło to jednak sprowadzać do klubu gwiazd, również za wielkie sumy. Nicolas Anelka przyszedł z Arsenalu za rekordowe wówczas 36 mln euro. Udało się też pozyskać gwiazdę reprezentacji Anglii, Steve’a McManamana, który przyszedł za darmo gdy skończył mu się kontrakt z Liverpoolem. Obaj gwiazdorzy nie sprostali do końca pokładanym w nich nadziejom. Anelki trudny charakter i konfliktowość sprawiły, że dość szybko się go pozbyto. Macca zabawił w Madrycie dłużej, ale pomimo wielu niezłych meczów, nie zyskał w Hiszpanii statusu, jaki miał w Premiership. O ile jednak oba te transfery można w jakimś stopniu obronić, kupno Elvira Baljicia z Fenerbahce za 26 mln euro to była historyczna klapa. Konia z rzędem temu, kto jeszcze pamięta takiego zawodnika. Bośniak aż do 2011 roku pozostawał najdroższym piłkarzem z Bałkanów w historii piłki i dopiero transfer Dżeko pozwolił mu schować się w cień wraz z brakiem jakichkolwiek sukcesów w Madrycie, które potwierdziłyby jego astronomiczną cenę choćby w ułamku. Baljicia szybko zaczęły trapić kontuzje, po których nie wrócił do formy. W 11 meczach w Realu strzelił 1 gola.
Mimo problemów, Lorenzo Sanz szybko powtórzył sukces z ’98. W ostatniej edycji Ligi Mistrzów w XX wieku, Królewscy pokonali w Hiszpańskim finale Valencię 3-0. To był pierwszy wewnętrzny finał Champions League. Bramki zdobywali Morientes, McManaman oraz Raul, po samotnym rajdzie przez pół boiska. W tamtej drużynie poza jej starym trzonem, ważne role odgrywali także Michel Salgado i Ivan Helguera. Tego samego roku, FIFA oficjalnie uznała Real Madryt za najlepszą drużynę XX wieku. W tej kategorii Królewscy nie mogli mieć konkurencji. Ale ten zaszczyt w imieniu klubu przyjął prezes, który wtedy nie zdążył jeszcze przyczynić się do sukcesów Los Blancos. Ani do porażek.
Florentino Perez i era Galacticos
Perez wygrał wybory na prezesa dzięki zapowiedzi pozbycia się ogromnych długów oraz stworzenia drużyny z najlepszych zawodników na świecie. Jego wizja Realu Madryt okazała się tak wpływowa, że nie tylko został mianowany prezesem, ale w praktyce określił tożsamość klubu na przynajmniej pełne dziesięć lat, a pewnie i dłużej, dziś bowiem jest w trakcie sprawowania swojej drugiej kadencji. Projekt Pereza był równie polityczny (albo ideologiczny) co sportowy i tylko na tym pierwszym polu okazał się niekwestionowanym sukcesem. Na boisku, efekty nie były tak imponujące, a w dłuższej perspektywie – fatalne.
Galacticos. Takim mianem została ochrzszczona drużyna Królewskich po tym jak każdego roku miał dołączać do niej jeden z najlepszych piłkarzy świata. Pierwszym z serii był Luis Figo, wówczas absolutna gwiazda FC Barcelona i reprezentacji Portugalii. Perez tym transferem zadał odwiecznemu rywalowi cios w samo serce i poruszył cały piłkarski – i nie tylko – świat.
Plotka głosi, że sam piłkarz nie chciał wcale zmieniać barw na białe, dotąd wrogie, a jego celem miało być tylko wywalczenie wyższej pensji w Barcelonie. Ponieważ jednak władze FCB nie uległy temu szatnażowi, Figo musiał się przeprowadzić do stolicy, bo prezes Realu zapłacił klauzulę odstepnego w wysokości 56 milionów dolarów, co było rekordem transferowym w tamtych czasach.
Pobyt Portugalczyka w Madrycie trudno ocenić jednoznacznie, bo choć zdobył w tym czasie ważne tytuły, to nie wspiął się jednak na wyżyny umiejętności znane z jego lat barcelońskich. Do tego doświadczył niespotykanych od tamtej pory przejawów nienawiści i pogardy kibicówBlaugrana, ze świńskim łbem rzuconym w jego stronę na boisko włącznie. Co do kibiców Los Blancos, dla nich sam transfer gwiazdy wrogiego obozu był już zwycięstwem. Sam Figo cieszył się w Madrycie sympatią, ale na dłuższą metę, nie zdobył serc kibców tak jak inni 'galaktyczni’: Zidane, Ronaldo (Nazario de Lima), o legendach klubu miary Raula czy Casillasa nie wspominając.
Ten pierwszy, ale nie ostatni spektakularny ruch Florentino Pereza doskonale obrazuje charakter Realu Madryt. Porywanie się na przedsięwzięcia dla innych nie do pomyślenia, skuteczność w ich realizacji i gotowość wydawania w tym celu ogromnych sum pieniędzy. Dążenie do wielkości i splendoru, który odsunąłby w cień inne piłkarskie kluby, zwłaszcza arcywroga z Katalonii, nie opuszczały władz z Santiago Bernabeu nigdy. Transfer Di Stefano w wielu aspektach przypomina właśnie historię Figo.
Będący niesłychanie skutecznym biznesmenem Perez, coś jednak przeoczył i to nie było mało 'coś’. Był on bowiem – o ile nie jest nadal – ignorantem w sprawach futbolu, ignorantem, którego wyobraźnią całkowicie władały legendy piłkarskie, którymi chciał się otaczać. W jego spojrzeniu na futbol nie starczyło już miejsca na rozsądek, nie potrafił twardo stąpać po murawie. Słynnym tego przykładem stało się wyrzucenie z drużyny Claude’a Makelele i kompromitujący prezesa komentarz, że 'on nie strzela goli’, nie jest więc ważny dla drużyny. Tymczasem mimo pozyskania gwiazd miary Zidane’a, Ronaldo czy Beckhama, zespół zaczął staczać się po równi pochyłej.
Jeszcze w 2002 roku Real Madryt zdobył swój dziewiąty, ostatani jak dotąd Puchar Europy, dzięki trafieniu między innymi hołubionego przez prezesa Zidane’a. Niestety, przez kolejne cztery lata prezesury Pereza, Los Blancos coraz szybciej kończyli swoją przygodę z europejskimi pucharami i to wtedy zaczęła się czarna seria porażek w 1/8 Ligi Mistrzów, trapiąca klub aż do dziś. Na krajowych boiskach, Królewscy triumfowali tylko raz, w sezonie 2002/03, póki Perez nie zdążył jeszcze pozbyć się Vicente del Bosque. W kolejnych latach zespół popadł w rozsypkę. Prócz trenera od zawsze związanego z klubem, pozbyto się takich zawodników jak kapitan Hierro, wspomniany już Makelele czy Morientes. Zwłaszcza historia tego ostatniego najlepiej podsumowuje działania Pereza.
Fernadno Morientes, w klubie od 1997 roku, przez lata tworzył z Raulem wspaniały duet napastników, postrach każdej obrony. El Moro miał z nich obu lepsze warunki fizyczne, był wyższy i silniejszy. Doskonale zatem uzupełniał się z Raulem, który swoją grę opierał na sprycie i ruchliwości. Niestety, ponieważ Morientes nie miał wartości marketingowej na miarę galacticos, klub nie mógł liczyć dzięki niemu na rekordowe kontrakty reklamowe, musiał on ustąpić miejsca Ronaldo. Fernando odszedł więc na wypożyczenie do Monaco, na które Real trafił w półfinale Ligi Mistrzów sezonu 2003/04. Królewscy musieli niespodziewanie uznać wyższość klubu z księstwa z Lazurowego Wybrzeża, a Morientes strzelił w dwumeczu dwa gole, mszcząc się za wygnanie z Madrytu i ukazując kruchość sportowego przedsięwzięcia Florentino Pereza. Projektu, w którym kilka gwiazd było ważniejsze od całej drużyny, a nawet od trenera.
Spuścizną Florentino Pereza pozostaje jednak komercyjny sukces klubu. Głównie dzięki niemu, Real Madryt jest obecnie klubem piłkarskim o największym budżecie, przekraczającym 400 mln euro. On także zdołał znacznie zmniejszyć niebotyczne długi Królewskich, dzięki sprzedaży starego kompleksu treningowego w centrum Madrytu. Nowe miasteczko sportowe, zwane Valdebebas, gdzie obecnie trenują piłkarze, powstało na obżerzach miasta, nieopodal lotniska Barajas.
Ważnym elementem polityki Pereza była promocja marki Realu Madryt. Tournée po Azji, kolejne kontrakty ze sponsorami z regionów dotąd egzotycznych dla europejskich klubów oraz transfery najsłynniejszych piłkarzy uczyniły Real najbardziej popularnym zespołem na świecie. Choć ta sława nieco przygasła wobec braku zwycięstw na boisku, podczas swojej drugiej kadencji Perez równie energicznie poszerza kontakty (tym razem ze szczególnym uwzględnieniem krajów arabskich) handlowe i – przede wszystkim – wciąż stawia na sławę piłkarzy, których pozyskuje.
Jak bardzo Florentino Perez zawładnął wyobraźnią madridistas świadczy nie tylko poparciesocios dla projektu Galacticos 2.0, ale też krótka i skończona w niesławie prezesura Ramona Calderona. Calderon doszedł do władzy ponieważ obiecał sprowadzić na Bernabeu Robbena, Fabregasa i Kakę. Jak wiadomo, słowa dotrzymał tylko w przypadku tego pierwszego, Kakę kupił dopiero Perez.
Krótka, ale burzliwa kadencja Ramona Calderona
Następca Florentino Pereza zastosował podobną taktykę jak poprzednik, czyli zakręcił w głowie wyborcom nazwiskami gwiazd. Problem w tym, że na polu transferów poprzednikowi nie dorównywał, a na domiar złego okazało się, że podczas zwycięskich dla siebie wyborów manipulował głosami. Calderon opuścił urząd w niesławie w 2009 roku.
Ale przez dwa i pół roku prezesowania zdołał zdobyć aż dwa tytuły mistrzowskie (choć kompletną klapą za każdym razem kończyły się starty w pucharach: europejskim i krajowym). Na szczęście (w nieszczęściu) dla madridistas, Calderon nie był wizjonerem miary Pereza, więc poza utrzymaniem się przy władzy nie miał większych projektów do zrealizowania. Dzięki temu, ograniczał się do działań krótkofalowych, ale pragmatycznych i skutecznych. Idealnym tego przykładem było zatrudnienie Fabio Capello, który od razu wygrał mistrzostwo, a także zwolnienie Włocha, tuż potem.
Capello reprezentuje gatunek trenerów, którzy ponad styl przekładają wynik. Dzięki temu był w stanie poprowadzić drużynę do zwycięstwa nad Barceloną, mimo nienajlepszego składu i krótkiego okresu spędzonemu w Madrycie. Perez nigdy by Włocha nie zatrudnił, bo poza przełknięciem jego 'zero-zeryzmu’, musiałby też poradzić sobie z silną osobowością trenera, który nie pozwoliłby na większą ingerencję zarządu w swoją pracę. Ale Calderon chciał po prostu kogoś, kto zajmie się składaniem zespołu do kupy i przyniesie zwycięstwa. Pod tym względem, była to sytuacja dość zdrowa.
W klubie pierwszy tytuł od paru lat przyjęto z radością, ale okazało się, że same trofea jednak nie wystarczają. Narzekano na wyrachowany, nieatrakcyjny dla oka futbol przezntowany przez zespół Capello, nie bez znaczenia była też kolejna porażka w Lidze Mistrzów. Stąd decyzja Calderona od zwolnieniu trenera – prezes nie doceniał roli Włocha w odniesionym sukcesie, a nie chciał narażać się wymagającym fanom. Zatrudnił więc Bernda Schustera, który zdobył uznanie prowadząc Getafe.
Pierwszy sezon Niemca (kolejnego byłego gracza Realu i Barcelony) okazał się bardzo udany. Główną siłą drużyny byli skrzydłowi: Robben i Robinho, którzy wraz z Van Nistelrooyem poprowadzili Real Madryt do oborny tytułu. Oczekiwania kibiców i prezesa spełniły się zatem. Zespół grał ofensywnie, zdobywał dużo bramek i punktów. Suma 85 'oczek’ na koniec sezonu była wówczas rekordowa, a trzy z nich Real zdobył w jednym z najlepiej wspominanych przez madridistas El Clasico w historii.
Ponieważ już przed spotkaniem z Barceloną w Madrycie drużyna Schustera zapewniła sobie tytuł mistrzowski, zgodnie ze zwyczajem, rywale ustawili się w szpaler, by uczcić wychodzących na boisko niekoronowanych jeszcze mistrzów. Dwa rzędy piłkarzy Blaugrana, z Puyolem na czele, oklaskujący każdego z kolejno pojawiających się na murawie Santiago Bernabeu Królewskich to pierwsze takie wydarzenie w historii, które pozostanie zapewne jednym z najczęściej przypominanych momentów triumfu Los Blancos w zaciekłej rywalizacji z Barceloną. Niestety, tłuste czasy szybko się skończy.
W kolejnym roku na drużynę spadła plaga kontuzji, pechowo tuż przed kolejnymi Gran Derbi. Schuster, chcą zdjąć presję z piłkarzy, zapowiedział na konferencji, że Real nie ma szans pokonać Katalończyków, za co został natychmiast zwolniony. Jego następca – Juande Ramos – zabawił w klubie tylko kilka miesięcy, notując świetne wyniki przeciw słabym drużynom, ale też katastofalne porażki z mocarzami. Także w trakcie tego sezonu wspomniane wcześniej oszustwa Calderona wyszły na jaw i prezes musiał ustąpić.
Florentino powraca
Jego sukcesy stały jednak ością w gardle Florentino Pereza, który jako nastepca Calderona rozpoczął swoje drugie podejście od stworzenia Galacticos. Zaczął od pozbycia się większości zakupów poprzednika. Sneijder, Robben, Huntelaar, i inni opuścili Santiago Bernabeu nie dostawszy szansy na pokazanie swojej przydatności dla nowo budowanej drużyny. Stało się tak częściowo dlatego, że byli oni 'ludźmi Calderona’, a cześciowo, by sfinansować kolejna ofensywę transferową, jeszcze bardziej spektakularną niż ta z początku dziesięciolecia. Gdyby transfery Cristiano Ronaldo, Kaki i Benzemy nie doszły do skutku, nikt nie uwierzyłby, że może je przeprowadzić jeden klub w ciągu zaledwie jedego lata.
Wracając jednak do sprzedancyh piłkarzy, losy przynajmniej dwóch z nich są wszystkim kibicom świetnie znane, można ich bowiem było oglądać w finale Ligi Mistrzów w roku 2010. Ironią losu, pojedynek Sneijdera w barwach Interu i Robbena w Bayernie przebiegał pod samym nosem Pereza, bo na Santiago Bernabeu. Znów byli madridistas odnieśli sukces tuż po opuszczeniu Madrytu. Historia Morientesa powtórzyła się. Tym razem jednak, Real, zamiast w półfinale, odpadł w 1/8 finału.
Sprowadzenie Jose Mourinho to sięgnięcie po ostateczną broń w rywalizacji w Lidze Mistrzów i z Barceloną w lidze. Portugalczyk to trener, który musi pracować po swojemu, niezależnie od wpływów zarządu, co pokazał już po kilku krótkich miesiącach pracy. Także styl gry drużyn Mourinho nigdy nie zachwycał rozkochanych w zdecydowanej ofensywnej grze madridistas. Mimo to, Florentino Perez postawił na The Special One i nie zrezygnuje z niego ławto. Być może to dla prezesa ostatnia szansa, by wielkie słowa o potędze i wyjątkowości Realu Madryt poprzeć wynikami. Na pewno zasługują na to kibice, którzy towarzyszyli swojej drużynie poprzez wszystkie porażki ostatnich lat, bo – jak pokazuje historia – niepowodzenia to dla Realu Madryt stan przejściowy. I nawet jeżeli trwa on już od jakiegoś czasu, w końcu Królewscy wrócą do swojej normy. Do bycia najlepszymi na świecie.